Mistrz Budzimir VII
Arcypatriarcha
Primus inter pares
Filar Monarchosocjalizmu
   
Posłuch 8
Offline
Wiadomości: 6867
|
 |
« : Czerwca 07, 2021, 08:01:44 » |
|
Łowca Przypowieść o początkach Łowcy: Wiele zim temu lud weerlandzki przez dzikie pola ku lepszej krainie wędrował. Starzy i młodzi, silni i kobiety, a wśród nich wędrował i Zdzisiek. Chłop to był chwatny i choć wiosen miał niewiele żony dwie se przysposobił. By rodzinę swą wykarmić każden dzień w pola ruszał zwierzynę upolować. Wiewiórki ziemne łapał, sarny, ale taki inne niż te nasze, dobrym on myśliwym był. Mu starczało, a i babom swym czasem coś dał. Zima jednak nadeszła sroga, spadły śniegi i złe dni nastały. Poszedł Zdzisiek raz na polowanie i z pustymi rękoma powrócił. Poszedł i drugi raz dnia kolejnego, by znowuż z niczym wrócić. Dnia dziesiątego baby swe do nagonki zapędził, ale i tedy zwierz mu czmychnął. Zły był Zdzisiek, ale bab mocno nie bił, lecz do Mistrza Budzimira popędził i o swym złym losie mu powiedział. O pomoc poprosił. Tedy Wielki orzekł: ‘Cóż ma mnie los jednego poruszyć? Dobro jednego niczym jest wobec dobra wielu i mego. Sam ty się wykaraskaj, bądź zdychaj.’ Przemyślał Zdzisiek te mądrości, łuk swój wziął i w dzikie pole ruszył po raz wtóry. Dnia następnego zwierzynę taszcząc powrócił. A było nią dzikiego człeka truchło. Nakarmił nim siebie. Nakarmił nim żony i pomioty swe. Życie jednego wielu uratowało. Mięso też Wielkiemu podarował, a ten orzekł, że dobre. Wiele razy tamtej zimy i każdej kolejnej pory dzikich upolował dla rodziny swej, a i z innymi się dzielił, a ci go Łowcą obwołali.Przypowieść o zalotach: Mieszkali od wiosen kilku Weerlandczycy na nowych ziemiach, a Zdzisław Łowca nad Rzeżuchą żywot swój usadowił, by do zwierzyny mieć blisko. Trzecią babę już miał, a bachorów tyle, że buty do zliczenia musiał zdejmować. Pewnego dnia do innej wsi z mięsiwem zajechał. Tam piękną dziewuszkę upatrzył. Ruchomości swe zliczył i do ojca jej poszedł, ‘Ile’ zapytał. Ojciec tedy orzekł: „Ty trzy baby już masz, a córę moją Bieńko chce, a on żadnej jeszcze nie ma i nie miał.” Zły był Zdzisław, to i dziewoję bez zgody ojca wziąć postanowił. Krzyczała ona i wierzgała ona jak na wóz ją zaciągał, lecz dla niego nie pierwszyzna była i sobie poradził. Księżyc później Bieńko do wsi Zdzisława przybył miłość swą poratować. Zbił go Zdzisław, a potem spytał swej nowej baby czy z nim chce być, czy z Bieńkiem. A ona, że jego woli od Bieńka. Bieniek zapytał: „Jak tak być może? Ja nie mam jednej, a ty masz wiele!’ Stanął Zdzisław naprzeciw Bieńka i o głowę go przewyższał. Zaśmiał się ino i kopniakiem Bieńka ze swej wsi pogonił. Wiosny kolejnej żona nowa mu troje dzieci powiła. Złapał się tedy Łowca za głowę, bo palców mu już brakło. Wygnał przeto swą czwartą żonę i dzieci jej, a ci u Bieńka się schronili, a ten był szczęśliwy.Przypowieść o potomstwie: Gdy zło w Nowym Mezycie się zalęgło w Nowodomie o wielkim Łowcy sobie przypomniano. Ruszył poseł z drużyną do wsi, gdzie ten mieszkał. O Zdzisława pytali, lecz potomstwo jego i wnuki tylko znaleźli. Wnuk jeden, co się Wszerad zowił powiedział posłowi, że Zdzisław na suchoty zmarł i pod mogilną brzózką leży. Tam też drużyna podążyła, grób rozkopała, truchło kijem potrącała i nie ożyło, więc martwy Zdzisław prawdziwie był. Zapłakał się poseł, bo śmierć go w Nowodomie czekała. Pomyślał tedy, że wnuka Zdzisława wezmą, bowiem jaki dziad, taki pewnie i wnuk. Wszerad zrazu się zgodził i pojechał z drużyną na Nowego Mezytu skraj. Podał poseł Wszeradowi łuk, a Wszerad odrzekł, że z łuku nie umie. Podał poseł Wszeradowi miecz i topór, a on, że nimi też nie umie. Podał poseł Wszeradowi poseł rusznice, a ten do lufy nabitej zrazu zajrzał. Spytał tedy poseł Wszerada co on umie, a Wszerad na to: „Ja żem lubię żaby trzcinką dmuchać, na rzekę je i potem kamieniami rzucać, to pękają.” Dostał zatem Wszerad kamień i do Nowego Mezytu z nim wkroczył. Drugie pianie kura nie nastało, a drużyna ryki bestii posłyszała i Wszerada krzyki. Więcej go nie ujrzeli. Wrócili przeto do wsi Zdzisława i każdego jednego potomka Łowcy do Nowego Mezytu zagonili. Żaden nie powrócił, zatem i truchło Łowcy do Mezytu Nowego zatargali. Bestia truchło zjadła, potruła się i zmarła.Zdzisław zwany Łowcą To ważny Święty Człowiek w tradycji Tezy Weerlandzkiej, lecz pamięć o nim bywa czczona również pośród Hirschbergów. Jest on patronem polowań, przetrwania, kuchni weerlandzkiej i czynnego poszukiwania miłości. Postać ta uosabia ważne dla Wszechbudzimirystów cechy. Potrafi o siebie zadbać pomimo braku bezpośredniej pomocy władz. Potrafi być jednak wdzięczny władzy za jej mądrość i tym samym dzieli się z nią owocami swoich sukcesów, lecz oszczędza jej owoców porażek, tak jak to być powinno. Rozumie tradycyjną drabinę społeczną w zaspokajaniu potrzeb. Najpierw zapewnia dobry byt sobie, tradycyjnemu ojcu rodziny, potem samej rodzinie, potem duchowemu i realnemu przywódcy, a dopiero na koniec współrodakom. Kiedy czegoś pragnie, to brutalną siłą sobie to bierze bez żadnych wątpliwości i zbędnego dywagowania. Wie jak powinno się zdobyć i utrzymać przy sobie kobietę stanowiąc wzór dla każdego młodego Weerlandczyka. Potrafi jednak odpuścić i oddać żonę innemu. Historie o nim pokazują również, że nie powinniśmy oceniać ludzi po ich przodkach. Żadne z jego potomstwa nie dało rady bestii, a on sam, choć martwy, nie miał z nią problemów. Symbolem Łowcy jest Łuk. W Domach Tez tym symbolem oznaczone są półki z tezami zawierającymi przypowieści o Łowcy i ich interpretacje. Są one bardzo popularne wśród myśliwych, ale ostatnimi laty zauważa się, że są często czytane przez co bardziej lichych młodych Weerlandczyków, takich bez dziewczyny i przyjaciół. Nie wiemy jeszcze z czego wynika to zjawisko. Nad brzegiem Rzeżuchy i w Neomezycie można napotkać kapliczki czczące pamięć o Łowcy. Bimbrownik Przypowieść o powstaniu weerlandzkiego bimbru. Były onegdaj czasy, gdy Weerland podbił Sarmię, ażeby bimbru skalnego tajniki poznać. Mężów wielu zginęło, a tajemnicy nie odkryto. O destylacji Sarmianie przed ich wyrżnięciem powiedzieli, lecz jak z kamieni bimber pozyskać już nie. Dziwaczne przyrządy zabrali do domów weerlandzcy mężowie, lecz nie mieli z nich pożytku. Nastały mroczne czasy. Bez Sarmii nie było bimbru. Bez bimbru zaś chłopi dzień i noc na polu pracowali. Żaden nie podszeptywał ni przerwy, ni zabawy. Domostwa coraz to większe i piękniejsze niestrudzenie budowali. Bab nie bili, bo z trzeźwą głową jakoś szkoda było. Inwentarza coraz więcej mieli. Każden dzień znojem był i weerlandzki lud cierpiał nieznośne katusze. Czekać go mogła tylko zagłada. Wielu nie mogło patrzeć na tę niedolę i bimber próbowali uzyskać. Próbowali z granitów i hornfelsów. Bimbru nie było. Próbowali z piaskowców i wapieni. Bimbru nie było. Próbowali z zieleńców i fliszu. Bimbru nie było. Księżyce mijały, a bimbru nie było, zaś chłopi poczęli padać z wyczerpania. Jeden jednak Laszk z Sosnówki z Wielkim Mistrzem Budzimirem w sercu ostatnią próbę podjął. Ziemi nazbierał, a z nią buraków, bo czasu już na przebieranie nie było. Wojciech, żona jego przeżuła to wszystek i do garnca wypluła. Modły Laszk odprawił i na dni kilka to zostawił. Łaska Prabudzimira spłynęła i smród dobył się z garnca. Spróbował tego Laszk i ducha Weerlandu w tym poczuł, lecz za słaby on był. O destylacji jednak pomniał, chłopów zwołał, aby sarmijskie przyrządy przynieśli. Prób wiele podjęli. Buraki jako ducha źródło uznali i w końcu ze świętej maszyny bimber się polał. Księżyce minęły, a w całej krainie chłopy po polach pojękując leżały. Domostwa się zapadały. Baby w kątach płakały. Tak oto Laszk Bimbronik cały Weerland ocalił.
Przypowieść o ognisku domowym. Laszk wraz z żoną swoją, Wojciechem bimber dla Weerlandu pędzili. Żonie jednak to nie starczało. Od Mietka garbarza garbniki dostawała i je wąchała. Krzyczał na nią Bimbrownik, wąchaczem ją zwał, lecz ta nie słuchała. Dnia pewnego, po ciężkim pędzeniu wszedł Laszk do ciżby, a tam strawy gotowej nie było, zaś Wojciech, niby chłop na klepisku leżała. Zakrzyknął wówczas Laszk: „Won!”, a żona pyskować poczęła. Krzyczał toteż Laszk dalej: ‘Won!’ aż żona sadybę opuściła. Dni mijały i poczuł Laszk się opuszczony. Łzy mu do oczu naciekły i nie mógł mówić. Bimber swój smak potracił. Łoże zimnym było. Dzieciory uwagi wymagały, a on przecie imion ich nie znał. Wojciech zaś do lasu uciekła. W gnoju i smrodzie ślimaczym pośród psów żyła. Laszk tedy głos odzyskał. Z chlewika się wydostał i ‘Wróć’ zakrzyknął, a ona powróciła. Uprzątnęli razem ciżbę. Naparu z pokrzyw Laszk dał Wojciechowi. Zrozumieli bowiem, że dom prawdziwy stanowi mąż i własność jego, żona, a z osobna żyć oni nie mogą. Miesiąca kolejnego znów kłótnia nastała i Wojciecha wygonił, atoli również powróciła i tak zawsze było.Przypowieść o pomocy bliźniemu. Niestrudzenie Bimbrownik pracował, by swój lud przy życiu podtrzymać. Żadnemu pomocy nie odmawiał. Przybył frar Sosnówki i bimber otrzymał. Przyszedł kowal i bimber otrzymał. Dziatwa lokalna przyszła i bimber otrzymała. Zawołali go do Jaśka, bo ten na polu zaniemógł i pracować począł, to w te pędy się tam zabrał i go spił nim ten krzywdę se zrobił. Rzepicha poród długi miała, toteż bimbrem berbecia z niej wywabił i kafarek w niego wlał, a ten zaprzestał płaczu. Przysiągł sobie dnia pewnego Laszk, że czas odpoczynku nastał i spędzi noc jedną ino z Wojciechem. Kur już nie piał, gdy hałas przy sadybie posłyszeli. W kurniku zastali kowala, a ten bełtał. Pełzał on po ziemi i jęki tylko wydawał, a smród fekaliów się od niego dobywał. Spytał przeto Laszk kowala, czy on po bimber, a ten uśmiech przybrał i głową skinął. Odrzekł tedy Bimbronik: „Dziś nie ma.” Grymas na licu kowala się objawił i głośniejsze jęki wydawał. Skręcał się kowal i pełzał za Laszkiem do sadyby jego, a Laszk mówił: „No nie ma kurna.” Zamknął Bimbronik swe odrzwia, a kowal bił w nie pięścią jęki z wyzwiskami mieszając. Zlitował się podówczas Laszk i beczkę bimbru podarował kowalowi. Dnia kolejnego martwym kowala przy pustej beczce zastał i ulgę poczuł. Wiedział bowiem, że bez łaski jego kowal by zginął, a bimbru by se nie popił.Laszk z Sosnówki zwany Bimbrownikiem To patron alkoholu, ogniska domowego, pomocy bliźnim. Dla niektórych odszczepieńców Trzeciej Tezy zupełnie nie wiedzieć dlaczego również tego no… pedalstwa. Nie jest to oficjalnie uznane. Choć Wielki Mistrz Budzimir I jest największym spośród Świętych Ludzi, to dla każdego prawdziwego Weerlandczyka Bimbrownik jest tuż za nim, a czasem nawet na równi. Czym byłby bowiem Weerland bez bimbru? Pustkowiem pozbawionym życia. Krainą z koszmaru, gdzie wszyscy by się dziś zastanawiali nad ambicjami, marzeniami, prawami człowieka. Największym celem młodego Weerlandczyka byłoby zrobienie kariery i życie w dobrobycie. Przecież gdyby każdy chciał żyć w dobrobycie, to jeszcze by zaczęto się domagać od władz by te pomogły w jego zapewnieniu! Tym samym Bimbrownik stanowi czystą i bez fuzli, istotę samego Weerlandu. Bimbrownik prezentuje typową dla Weerlandczyków siłę woli i pomysłowość, gdy trzeba zdobyć alkohol i które tylko temu służą. Prawdziwy Weerlandczyk nie podda się, nie poniecha, a bimber zdobędzie. Prawdziwy Weerlandczyk nie odmówi też pomocy innemu i podzieli się swoim zapasem. Bimbrownik nam to pokazał ratując kowala przed smutną śmiercią w trzeźwości. Może was dziwić, że Bimbrownik tak ciężko pracował, a to przecież u mężczyzn niepożądane. Zgadza się, ale dla bimbru warto. Bimbrownik stanowi również uosobienie ogniska domowego. Nawet jeśli baba nie spełnia wszystkich oczekiwań. Ma swoje problemy. Wydaje jej się, że może nic nie robić, leżeć pijana i naćpana na ziemi, krótko mówiąc żyć jakby była mężczyzną. Lepsza jednak taka baba niż żadna. Gdy tylko Bimbrownik jej się pozbywa całe jego życie traci sens, a ona bez cywilizacyjnej roli męża ląduje w lesie jak zwykłe zwierze. Każdy chłop powinien mieć babę. Każda baba powinna mieć chłopa.  Symbolem Bimbrownika jest flaszka. Nim są oznaczane stosowne półki w Domach Tez zawierające przypowieści o nim i ich interpretacje. Te zajmują zwykle całe osobne pomieszczenie. Mimo olbrzymiej popularności Bimbrownika rzadko spotyka się osoby czytające o nim. Pamięć o nim czczona jest poprzez degustacje wystawionego przy półkach alkoholu. Czasem jakieś takie pedalstwo próbuje się dobrać do świętych ksiąg, ale prawdziwi wyznawcy ich gonią. W każdym bloku, w każdej większej weerlandzkiej sadybie znajduje się zwykle przynajmniej jedna kapliczka służąca czczeniu pamięci o Bimbrowniku. Czasem można je znaleźć w każdym mieszkaniu. Biedaszybnik Przypowieść o ocaleniu biedaszybnictwa. Lata pewnego do Nowodomu przybył z Południa uczony. W ziemi tedy badylem pogrzebał i frarom Nowodomu ogłosił, że wielkie dobra zalegają pod całym Weerlandem. O kopalniach opowiedział, ich organizacyi i górnikach. Złapał się tedy Mistrz Budzimir III za głowę i prościej cuda podziemi wydobyć postanowił. Dnia następnego w Weerlandzie roztrąbiono, iże wszystek co poniżej głębokości pługa należy do tego, kto to dobył, ino Budzimirowi tylko zbyć to można. Gońce chłopom kilofy rozdały i chłopy biedaszybnikami zostali. Kopać w całym Weerlandzie poczęto. Każden jeden pod chatą sąsiada fedrował, by czarne dobro, czy żelazo i inne kruszce pozyskać. Chaty czasem się waliły, tunele zapadały, lecz waśni nie było, bowiem nikt nie wiedział czyje to tunele, a każdego tyczyło to po równo. Urobek cały trafiał do Nowodomu, gdzie flaszką bimbru za tysiąc kamieni węgla płacono. Dnia jednego pałac Budzimira cały pod ziemię się zapadł do dołu na 100 karłów nowodomskich, a 112 karłów przesieckich głębokiego. Wielce się tedy Budzimir rozeźlił i biedaszybnictwa zakazał. Zjechało się kilku biedaszybników do Nowodomu w pokoju dysputować, lecz straż ich ubiła. Zjechało się kilkadziesiąt o litość błagać, lecz straż ich ubiła, a ciałami mury miasta przyozdobiła. Zjechało się kilkuset łagodnie, acz stanowczo niezadowolenie wyrazić, a straż ich ubiła i płaszcze dla możnych z ich skór uszyto. Zjechało się tysiące i straż ubić ich miała, lecz jeden na sam przód wyszedł. Cały czarny był, węglem umazany i kilof w dłoniach dzierżył. Zakrzyknął tedy: ‘Więcej biedaszybników nie ubijecie, bo my się nie damy! Prawda chłopy?’ Biedaszybników zdziwienie ogarnęło, że tak można, lecz potwierdzili, więc straż ich nie ubiła. Skrzyknął ich Czarny Człowiek, by głośni byli, w trąby dęli, a z Neomezytu drzewa gumowe przytargali, aby je palić oraz ludzi w Nowodomie bili. Dnia setnego zawieruch sam Budzimir przed tłumem stanął i Wielkiego Biedaszybnika wezwał. Dysputę długą toczyli, lecz Budzimir się ugiął, przeto na fedrowanie na nowo pozwolił. Biedaszybnik zaś ogłosił, że za zasługi swe dwie części z trzech części zysku wszelakiego z urobku każdego mu się należy. I bohaterem inni go ogłosili, na rękach go nosili. Mógł im tylko nogi podać i stopy mu wylizali.
Przypowieść o czuwającym Biedaszybniku. Dawno, dawno temu Weerland też cały w biedaszybach był, a Biedaszybnik nad wszystkim czuwał ze swego pałacu. Frarem ziemskim został i wiele wsi posiadał, lecz jemu się należało, bowiem tylko on biedaszybnictwo dobrocią swoją w istnieniu podtrzymywał. Gdy ktoś doli odpowiedniej Biedaszybnikowi nie przekazywał, to biedaszyb jego bez błogosławieństwa zrazu się walił i wodą był zalany. Pierwsza w miejscu tragedyj drużyna Biedaszybnika zawsze była, lecz za późno, by życie dłużnika ocalić. Bywał też Biedaszybnik częstokroć w Nowodomie z Budzimirem na ucztach wystawnych, aby o złym losie prostych ludzi mówić i ulg im szukać. Po ucztach takowych daniny, które lud Budzimirowi miał płacić wielce rosły i któż wie, jak ogromne by były, gdyby nie dobre słowo Biedaszybnika. Ucztę jedną poseł przerwał i ogłosił, że w Pyzdrach węgiel pod ziemią począł się palić. Popędził tam Czarny Człowiek zmartwiony losem ludzi i kopcące tunele zastał. Żaden, kto w nie wkroczył już nie powracał. Zapytano tedy Biedaszybnika co robić, a ten im w swej mądrości pomyśleć nakazał. Pomyśleli prostaczkowie i z rzeki Frotawy kanał wykopali i tunele wodą zalali. Gdy dymy ustały kanał zakopano, a wodę z tuneli wiadrami dobywano, a Biedaszybnik szybciej im robić kazał, toteż jednego dnia się uwinęli. Poprosili Biedaszybnika, by sam tunele obaczył, czy dobre, a ten odrzekł: ‘Zbyt kocham świat podziemny, by znów go ujrzeć. Jeszcze bym zapragnął nie wrócić i cóż byście beze mnie zrobili?’ Sami więc prości kopacze tunele sprawdzili i do fedrowania zdatnymi byli. Podziękowali Biedaszybnikowi za wielką pomoc, a ten niczego nie chciał, toteż tylko stu krów, pięćdziesięciu beczek bimbru i dwudziestu niewolnych zażądał.
Przypowieść o śmierci Biedaszybnika Raz jeden kopacze ze wsi Gnojno daniny dla Czarnego Człowieka odmówili, oszustem go nazwali i darmozjadem. Zasmuciło to Biedaszybnika, gdyż tak wiele dla ludzi robił, a Ci na niego złorzeczyli. Płakał nad złym losem oszalałej wsi i drużynę posłał, by ją uratowała. Jednakże ta do pałacu nie wróciła, lecz wściekła hałastra przybyła z Gnojna. Otworzył im Biedaszybnik bramę, by z nimi pomówić. Same okropności posłyszał, iże on tylko o swe dobro się troszczy. Rzekł tedy: ‘Furman nie może być koniem i odwrotnie!’ A ci go spętali, węgiel mu z twarzy zmyli blade lico ujawniając. Zakrzyknęli z trwogą, gdyż twarz tę poznali i go z pałacem spalili. Wrócili do swej wsi kopacze nowinę o rzekomej wolności niosąc. Trzy dni minęły, a zbrojna banda do wsi przybyła i trybutu za ochronę zażądała. Niższy niż ten Czarnego Człowieka był, toteż zapłacili. Jednak dnia kolejnego przybyli inni i potem jeszcze inni, każdy czegoś pragnął. Oddawać musieli kopacze więcej, niż mogli. Tunele ciągle się waliły, złoża lichymi się okazywały, Budzimir daniny podnosił szybciej niż dawniej. Gorycz w nich narastała i zbrodni swej żałowali. W biedzie żyli i bimbru nie mieli. Nie tylko im krzywda się działa, lecz w całym Weerlandzie los kopaczy marnością obrósł. Modły do Prabudzimira wznoszono, by Biedaszybnik powrócił. Gdy kolejny raz bandyctwo po swą dolę do Gnojna przybyło, sylwetkę z zachodu nadchodzącą ujrzano. Człek ów cały czarny był, węglem umazany. Spytali go bandyci któż on, a ten jako Biedaszybnik przez Prabudzimira odrodzony się przedstawił. Zaśmiał się herszt i spytał prostaczków, czy to prawda, bowiem posłyszał, jakoby oni prawdziwego ubili. Potwierdzili tedy kopacze, że to Biedaszybnik, zaś hersztowi dech nagle ujęło i martwym spadł z konia. Klękli inni bandyci przed Biedaszybnikiem i wierność mu poprzysięgli. Ruszył Czarny Człowiek przez Weerland głosząc swój powrót i wszelkie zbrojne bandy przeganiając. Dobrze się stało, że źle się stało, bowiem każdy jeden kopacz umiał już Biedaszybnika docenić. Przez sto lat kolejnych biedaszybnictwo chronił, a gdy świat go znużył wziemiowstąpił i z tuneli się wyłowi, gdy Weerland pomocy będzie potrzebować.Biedaszybnik znany też jako Czarny Człowiek To patron sektora wydobywczego i przemysłu, stópkarstwa, przedsiębiorczości, związków zawodowych, skromności, zamieszek, Pan Podziemi i Ten-Który-Powróci. Nie znamy jego prawdziwego imienia. Teologowie Tezy Weerlandzkiej twierdzą, że był to sam Budzimir III, istniejący w wielu osobach dyskutujących ze sobą, ale inteligenciki od Trzeciej Tezy twierdzą, że był to nie kto inny, a Krost Narowski, kronikarz z dworu Budzimira III. Mają na potwierdzenie dowody takie jak zniknięcie Krosta tego samego dnia, gdy pojawił się Biedaszybnik oraz inne nudne źródła. Teologowie Weerlandzcy w dysputach zatykają uszy i krzyczą, więc ich wersja ma silniejsze uargumentowanie. Biedaszybnik z uwagi na niezwykle mistyczny charakter jest czczony przede wszystkim przez Weerlandczyków, choć swoją rolę ma również w bardziej industrialnych częściach Hirschbergii. Uosabia on skromność Ludzkiego Pana, który robi wszystko, co osoba wyższa może, by pomóc prostym ludziom, niemal nie oczekując niczego w zamian. Pokazuje on, że anarchia zwana przez niektórych odszczepieńców wolnością jest tak naprawdę większym zniewoleniem i szczęśliwy Weerlandczyk to taki, który komuś podlega. Biedaszybnik jednak nie zastępuje prostaczków w ich pośledniej i niegodnej pracy, lecz podobnie jak Wielki Mistrz Budzimir I w przypowieści o początkach Łowcy służy radą. Dobremu Weerlandczykowi to powinno wystarczyć. Istnieją dość duże dysputy odnośnie tego, czy Biedaszybnik to, tfu, liberał, czy też przyzwoity socjalista. Duża część ohydnej konserwatywno-liberalnej młodzieży płci męskiej uważa, że biedaszybnictwo to ucieleśnienie idei wolnego rynku, a Czarny Człowiek brzydziłby się monarchosocjalizmem. Monarchosocjalistyczna młodzież płci żeńskiej twierdzi zaś, że Biedaszybnik to ojciec wszelkich związków zawodowych pokazujący jak zjednoczenie ludu pracującego w porozumieniu z władzą wynosi społeczeństwo na nowy poziom. Dyskusje te czasem toczą się na ulicach. Symbolem Biedaszybnika jest kilof. Nim są oznaczone stosowne półki w Domach Tez. Zazwyczaj w ich pobliżu ścierają się strony wolnorynkowa i monarchosocjalistyczna, a po podłodze pełzają stópkarze liżący stopy obu stron tak zajętych kłótnią, że tego nie zauważają. W każdej przyzwoitej firmie, państwowej fabryce, biedaszybie i innych obiektach usługowych i przemysłowych znajdują się kapliczki służące czczeniu pamięci o Biedaszybniku. Mają one na celu przyniesienie szczęścia w interesie. Ich typowa forma to kopciuch przyjmujący różne dary, ale najbardziej pożądane są węgiel i pęczki banknotów. Wielki Mistrz Budzimir I Przypowieść o żelaznych smokach. Dawno, dawno temu, frunął Budzimir na żelaznym smoku poprzez Weerland Prawdziwy, bowiem zacną karczmę z niewiastami rytuał rur odprawiającymi chciał znaleźć. Smok jednak spragnionym był i w Domie Wód napić się musiał. Gdy ziemi tknęli i wodę magiczną smok przyjmował, odszedł Budzimir na ubocze ziół zdrowotnych zapalić tam, gdzie inne smoki spały. Ukojenia zaznawał, gdy postrzegł ludzi z szatami ciemnymi między smokami czmychających. Podążył za nimi i ujrzał, że nie swojego smoka ujarzmić próbowali. Wielce się zestrachali, gdy Budzimira przyuważyli i tłumaczyć się poczęli, że gierkemiaszowych sług to smok jest. Broń już wyciągali, lecz Budzimir zrazu ich uspokoił i rzekł: „Oczy widzą, uszy słyszą, usta milczą. Popatrzeć ino pragnę.” Spokój poskramiaczy objął i do pracy swej wrócili. Widział Budzimir, iż prosta ona była i spytał, czy chleb z niej godziwy i czy smoki często wyją swych panów wzywając. Z estymą odpowiedzi usłuchał. Smok ujarzmiony został i cztery paszcze swe otworzył, poskramiacze doń weszli i odlecieli. Wrócił tedy Budzimir do smoka swego, a ten zaryczał i wzniósł się w niebiosa. Nocy tamtej dobrą karczmę znalazł i o sprawie całej zapomniał, bowiem bardziej ważkie sprawy jego głowę wypełniały. Dni kilka minęło, a słudzy Gierkiemiasza Budzimira do swej sadyby zaciągnęli. Tam na światłobrazie ukazali, że czujne oko Go w smoczym leżu wypatrzyło. Spytali Budzimira, czy poskramiaczy rozpozna, a ten potwierdził. Wielu Mu ukazano, a ten winnych wskazał, a słudzy Gierkiemiasza podziękowali i Go wolnym puścili.Przypowieść o górze i otylcu. Lata pewnego niedługo po Weerlandu Prawdziwego opuszczeniu wędrowali Weerlandzcy wygnańcy ku zachodowi, a Wielki Mistrz Budzimir ich prowadził. Raz człek jeden na zwiad posłany, wielce rad powrócił. Spytał go tedy Budzimir o powód, a zwiadowca rzekł, że górę odnalazł, a widok z niej tak piękny, że każdy winien go ujrzeć. Przemyślał te słowa Budzimir i uznał, że wszyscy Weerlandczycy na górę wejdą. Trudna była to jednak góra była i stroma. Pięli się na nią wszyscy, i starzy, i młodzi, i zdrowi, i ślepi, bowiem Budzimir tak nakazał, by widok każden ujrzał. Wielu nie podołało i w przepaść spadło, wielu kamienie obruszyło, a te tych za nimi miażdżyły. Zabraniał Budzimir zawracania, toteż Weerlandczycy dalej w górę kroczyli. Na końcu szedł otylec Olech i cały pochód opóźniał. Stanął Budzimir przed szczytem samym i zatrzymać się nakazał, zapragnął bowiem, by widok lud cały naraz ujrzał. Czekali tam jedno pianie kura i starsi dotarli, czekali drugie i baby dotarły, czekali trzecie i dziatwa dotarła. W oddali jednak Olech dalej majaczył i sapanie jego słychać było. Złorzeczyli na niego inni, bowiem widok chcieli już ujrzeć, a Budzimir rękę uniósł i ciszę nakazał. Krzyknął tedy do Olecha słowa otuchy: „Szybciej Prosiaku, słuchy mię doszły, że na szczycie jest dużo strawy!” Kolejne trzy piania kura minęły, a otylec wciąż nie dotarł. Za czwartym dopiero do reszty dołączył i na szczyt już wejść Weerlandczycy mieli, lecz mgła naszła i z niego widoku żadnego nie ujrzeli. Klątwy tedy na Olecha rzucać poczęli i kamienie, bowiem on był winny. Kazał Budzimir Olechowi życie swe zakończyć, toteż ten w przepaść się rzucił. Ta jednak płytką się okazała i tylko nogi miał otylec złamane i piszczeć począł. Śmiali się podówczas Budzimir i lud jego, lecz zrazu zaprzestali. Z jamy obok Olecha ogromny ślimak bowiem się wyłonił. Próbował Olech ucieczki, lecz zbyt rannym był. Ślimak okrągłą paszczę rozwarł i pochłaniać otylca począł. Miotał się Olech i o łaskę błagał, a gdy na wpół wessany już był, ciało jego, niczym ser się topiło. Obejrzał te zdarzenie Budzimir w milczeniu i przyznał zwiadowcy, że zaiste piękny widok z góry był i dobrze się stało, iż każden go zobaczył. Przypowieść o przypowieści. Wędrował lud Weerlandu przez step dziki, a Budzimir postój nakazał. Zasiadł On po zmierzchu przy ognisku, przy ludziach prostych i zażyczył sobie strawy. Strawę dostał. Zażyczył sobie trunku. Trunek dostał. Zażyczył sobie dziatwy. Dziatwę dostał. Wielce był rad i nauki swe przekazać postanowił. Tako rzekł Budzimir: ‘Dawniej za Weerlandu Prawdziwego wielkie kramy były i każde dobro można było tak kupić. Zmienne jednak były ich ceny. Chciałem żem kupić raz jeden nowe łoże, taką skórę do spoczynku, lepszą ino. Ruszyłem po kramach i w pierwszym wysokie koszta były, więc inny odnalazłem, tam było taniej. Pomyślałem tedy, że i taniej odnajdę i kolejne kramy obaczałem. Raz było taniej, raz drożej, łoża różne były, namyślić się nie mogłem. Ku kolejnemu wędrowałem, ale piękne dziołchy pojrzałem i ku nim poszedłem. Niestety też drogo było, Gierkemiasza wina. Wiecie bowiem, baba weerlandzka, to dobra jest, przy kości. Taką się ceni. Dwie wiosny temu jak dzikich pochwyciliśmy, to jedną dziką sobie wziąłem, lecz ta odór dziwny miała. Wykąpać ją nakazałem, końskim włosiem ją słudzy szorowali, cały bród z niej szedł, skóra jej jednak wciąż ciemną była i konia woń dalej miała. Próbowałem, lecz przemóc się nie mogłem. Dzicy, zwierzęta te woń inną mają, co nawzajem ich do pokrycia wzywa, lecz nas, ludzi odrzuca. Dlatego żaden Weerlandczyk z dziką się nie sparuje i dziki z Weerlandką.” Skończył tedy mówić Budzimir, i sen go niemal zmorzył, a zapytano Go, czy łoże zakupił. Rzekł tedy Budzimir: ‘Nie pamiętam.’Wielki Mistrz Budzimir I Znany także jako Najświętszy, Ojciec i Matka, Wielki Pielgrzym, Pierwszy i Najważniejszy, Pradawny, Pamiętający Przeszłość, Noszący Szaty, Wygnaniec, Przewodnik, Dalekowidz, Miłośnik Dzieci, Góral, Grający na Grubym Flecie, Pijący Wodę, Jedzący Strawę, Śpiący Nocą, Ten, Który Się Nie Wypróżnia, Smoczy Jeździec, Stoczniowiec, Pomazaniec Prabudzimira, Założyciel, Pan Nowego Domu, Stary Mędrzec i wiele innych. To patron całego Weerlandu i Weerlandczyków, ale w sumie to całego Wszechbudzimiryzmu. Najważniejszy i pierwszy Święty Człowiek, któremu zawdzięczamy swoje istnienie. On wyzwolił nas z niewoli Gierkemiasza i poprowadził ku nowej przyszłości na kontynencie Ostia. Oprócz tego swym patronatem obejmuje piesze wędrówki, burdele i opiekę nad małymi dziećmi. Jego niezachwiana moralność stanowi w dużej mierze wzór dla każdego budzimirysty. Jeśli coś nam grozi, mamy prawo skłamać, wyrzec się swej wiary, by przeżyć i móc dalej ją krzewić, gdy znów jest to bezpieczne. Jeśli władza bierze nas na spytki, kapujemy jak leci, jakkolwiek zła by ona nie była. Gardzimy słabością, otyłością, kalectwem, bowiem tylko siła nadaje sens, jest celem samym w sobie i czymś godnym szacunku. Unikamy zbędnych kontaktów z pośledniejszymi stworzeniami człekopodobnymi z drobną dyspensą dla kwestii przodków Hirschbergów, lecz to zaszłość historyczna. Oprócz tego Budzimir pokazuje nam jaki powinien być władca. Pewny siebie, rozważny, bezlitosny, ale nie złośliwy i umiejący się śmiać z poddanymi, gdy dzieje się coś dobrego. Władca stanowi ostateczne źródło wszelkiej mądrości i tylko on może kwestionować swe własne słowa. Gdy prostaczek uważa, że władza się myli, to zwyczajnie nie może jej pojąć i winien milczeć. Pamięć Wielkim Mistrzu Budzimirze I jest czczona przez wszystkich budzimirystów. Symbolem Budzimira I jest jeden palec u dłoni. Nim są oznaczane stosowne półki w Domach Tez. Zwykle te są zdobione złotem, diamentami i innymi kosztownościami kupionymi na wieloletni kredyt miejscowości, gdzie Dom się znajduje. Historie o Budzimirze I i ich interpretacje są tak święte, że nie powinno się ich czytać i analizować, więc porządni Weerlandczycy i Hirschbergowie od nich stronili, oddając im tylko pokłony z oddali. Dlatego czasem na półkach, szczególnie weerlandzich Domów Tez, znajdują się wyłącznie złote atrapy ksiąg. Rozkwit Trzeciej Tezy spowodował gwałtowny wzrost poczytności historii o Budzimirze I. Czytane są one przez tzw. retrofuturystów, którzy często spierają się nad ukrytymi znaczeniami tych przypowieści. Pamięć o Wielkim Mistrzu Budzimirze I jest czczona samym faktem naszego istnienia, więc bałwochwalstwem byłoby stawianie mu kapliczek. Część Budzimirystów jednakże dodatkowo czci pamięć o Wygnaniu poprzez pielgrzymkę przez Ostię, śladami wędrówki Weerlandczyków. Obowiązkowym punktem tej pielgrzymki jest wejście na szczyt Świętej Góry. Dawniej uważano że jest to szczyt o dumnej nazwie Nutrokrutonut, ale analizy archeologiczne wykazały, że prawdopodobnie jest to jednak Góra Wysranki, a jej nazwy już nie można zmienić. Wejście odbywa się bez sztucznych ułatwień. Atares, Następca Budzimira Przypowieść o waleczności. Dawno, dawno temu, gdy Weerlandem razem rządzili Atares z Gniewomirem, do Nowodomu chłop przybył, a lico jego krwią okapane. Mieszko się zowił i na kolana padłszy wydał z siebie skowyt i rzekł: „O Dobrzy Panowie, wieś ma, Jedyne Grochale suszy ofiarą padła. Rzeżucha całkiem niemal wyschła i Dzicy zza niej wkrótce przybędą. Pomordują! Pomóżcie nam!” Spytał tedy Atares, czy będzie zabijanie i Mieszko potwiedził. Wtem Atares swe cztery topory pochwycił i ku Grochalom popędził, a za nim Gniewomir wojów posłał. Trzy dni i siedem nocy biegł niestrudzenie Kolejny Po Budzimirze nim o brzasku do Grochali dotarł. Ciemno jeszcze było, lecz wielu ludzi biegających postrzegł Atares, toteż krzyk bitewny wydał i począł wrogów ubijać. Choć był on jeden, a ich cała wieś, to słabymi oni byli i toporom ulegli. Zasiekał Atares mężów, a ci oporu nie stawiali. Zasiekał Atares kobiety, a te walczyć próbowały. Zasiekał Atares dzieci, a te dzielnie się broniły, lecz kim one były wobec Następcy? Dnia tamtego żaden Weerlandczyk z rąk Dzikich nie zginął. Skończył swą walkę Atares i do Grochali przbyli wojowie z Mieszkiem, a ten zapłakał, bowiem to ze wsi jego chłopi, nie Dzicy usiekani zostali. Wskazał Mieszko Rzeżuchę, a za nią na koniach swych Dzicy czatowali. Lica ich jednak grozą objęte były, a gdy Atares ryknął i i Mieszka ubił, a ku nim głowę jego cisnął, to w popłochu uciekli. Nigdy już Dzicy odwagi atakować Grochali nie mieli.Przypowieść o wieży. Pewnego razu Atares ryciny ksiąg podziwiał i wieżę postrzegł: wpierw jak stu chłopa wysoką, a potem na trzydziestu w boki, lewy i prawy skierowaną. Zażyczył sobie Atares takowej wieży w Nowodomie i czworo wyszkolonych inżynierów swe pracę poczęło. Plany patykami po ziemi wyrysowali, chłopów do roboty zagarnęli, a kamień z murów Nowodomu wzięli. Pięła się wieża ku górze i problemów nie było, wżdy na boki rosnąć miała, lecz tedy się zawaliła. Wściekły był Atares i budować na nowo kazał. Zastanowili się inżynierowie, wzmocnienia żelazne w swych planach dodali i przetopić wszystkie miecze Nowodomu nakazali. I za drugim razem wieża jednak się zapadła, gdy na boki budowana była. Następcy gniew był wielki, lecz nakazał jeszcze raz wieżę zbudować. Poprosili tedy inżynierowie, by księgę im Atares ukazał, a Ten usłuchał. Dni wiele stronice studiowali, lecz wieży nie odnaleźli. Spytali toteż Ataresa, by Ten im rycinę wskazał. Otworzył Atares księgę i tak uczynił, a inżynierowie milczeli. Wtem jeden z nich rzekł: „Ależ Kolejny Po Budzimirze, toż to zdobna litera stronicę początkująca! Wieży takowej zbudować się nie da!” Krzyk i raban dwór ogarnął, bowiem takiego braku szacunku i wiary wobec Ataresa dawno Nowodom nie ujrzał. Proponowali frarowie, by inżyniera końmi rozerwać, lecz sam Następca go pochwycił i siłą własną na dwoje podzielił. Pięciu było zatem inżynierów i plany nowe wyrysowali, a wieżę taką jak Atares pragnął chłopi zbudowali. Stała ona po kres samego Nowodomu. Przypowieść o starości i młodości. Lata Jego panowania mijały, a Atares siły swe tracił. Niegdyś wołu ręką podrzucał, a toporów swych utrzymać nie mógł. Niegdyś grozę swym okrzykiem wzbudzał, a szeptem tylko mówił. Niegdyś siłę na lata marszu miał, a z tronu sam powstać nie mógł. Wezwał toteż medyków, by młodym go ponownie uczynili, gdyż nie godziło się, by los zwykłego człeka go spotkał. Medyk z zachodu krew młodych pić nakazał, toteż tak Atares czynił i krew stu młodzieńców wypił, lecz ta mu nie pomogła. Inne młodzieńcze soki ssać toteż medyk nakazał, lecz i te nie pomogły. Na pal medyka nabito, by znój Ataresa uświadczył w swej śmierci. Medyk ze wschodu okazał się być Dzikim, więc zginął nim jedno słowo powiedział. Medyk z północy prawił, jakoby młodym duchem być trzeba. Iż wierzyć w siebie należy, a tedy wszystko jest możliwe. Być robem, nie nierobem nakazał, a z radością witać nowy dzień. Uwierzył w te słowa Atares i powstać z tronu spróbował, lecz ból Go objął i sen zmorzył. Utopić oszusta toteż nakazał, by woda zatrute słowa jego oczyściła. Medyk z południa nakazał przyprowadzić silnego sługę, sznuru przynieść, a Ataresa na ziemi ułożyć. Takoż uczyniono, a medyk sługę na Następcy położył i sznurem, ręka do ręki, noga do nogi, tors do torsu, głowa do głowy obu razem uwiązał. Wstać tedy Ataresowi nakazał, a słudze ruchy Następcy powtarzać. Powstał Atares i przez izbę całą siłą sługi przeszedł. Topory swe sługi dłońmi pochwycił i kilku frarów usiekł. Radość wielka była jego, bowiem znów młodości siłę poczuł. Dziękował też sługa za swą przydatność, a medyk orzekł, że jednością z Ataresem miał być, toteż oczy, język i uszy mu ujęto. Żyć już bez Ataresa nie mógł i jednym z nim się stał wszelką jego wolę wykonując. Podziękował Atares medykowi i złotem go obsypał. Szybko jednak zrozumiał, że prawdziwej młodości mu to nie zwróciło, lecz dzięki sile sługi ze starością się pogodził. Atares, Następca Budzimira, zwany też Budzimirem II. To patron męstwa, siły, wojny, ludobójstw, gwałtów, impotencji, teatru kukiełkowego. Pamięć o nim jest czczona przez żołnierzy, morderców i artystów w całym Weerlandzie, ale również Hirschbergii. Ten Święty Człowiek władał Weerlandem po Wielkim Mistrzu Budzimirze I. Najpierw wspólnie z Gniewomirem, a później samodzielnie. Jego potęga i prostota ducha od zawsze rozpalały wyobraźnię budzimirystów. Uosabia on wszystko to, czego pragnie porządny żołnierz, czyli tę no... potęgę, prostotę? Przypowieści o jego bohaterstwie, licznych starciach z Dzikimi ze wschodu ukazują wyższość naszego ludu nad tymi barbarzyńcami, którzy w swoim prymitywizmie nie mogli stawić czoła naszemu nieskończonemu szałowi. Za jego rządów Weerland ekspresowo przyjął nowinki techniczne z południa zmieniając się z zacofanego brutalnego plemienia w używającą prochu strzelniczego brutalną cywilizację. Jego architektoniczne wizjonerstwo nie stało granic i smutek mnie ogarnia jak myślę o zniszczeniu Nowodomu. Przypowieść o wieży jako kolejna już pokazuje, że władzy należy oddać szacunek, bowiem ta ostatecznie zawsze ma rację. Przypowieść o starości i młodości zaś ukazuje, że nawet tak wielki Święty Człowiek jest tylko człowiekiem. Oznacza to, że podlega prawom natury w czym mogą znaleźć ukojenie rozżaleni prostaczkowie. Starości uciekł tylko Mistrz Budzimir V i stąd w tym poczcie go nie ujrzycie. Ludziom starym należy jednak ulżyć w życiu: biednych dobić, bogatym i wpływowym pomagać.  Symbolem Ataresa są dwa palce w weerlandzkim geście wojennym. Nim są oznaczone stosowne półki w Domach Tez. Księgi i interpretacje są zwykle bardzo grube. Wynika to z tego, że oddając cześć niepiśmiennemu Świętemu Człowiekowi wszystkie święte pisma oprócz tekstu zawierają szczegółowe ryciny przedstawiające jego losy jak i filozoficzne dywagacje nad ich znaczeniem. Zdjęcie jednej z takich rycin zamieściłem powyżej. Księgi te są często czytane tj. oglądane przez żołnierzy, czy osoby planujące brutalne zbrodnie. Poborowi Przymusowych Młodzieżowych Oddziałów Budzimira obowiązkowo czytają je 5 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu przez cały czas trwania swej służby. Razem z przypowieściami o innym Świętym Człowieku, Hermanie Pole, czyni ich to odpowiednio bezwzględnymi i bezmyślnymi maszynami do zabijania. Oprócz tego przypowieści o ostatnich latach życia Ataresa są popularne wśród artystów zawodowo zajmujących się marionetkami. Kapliczki służące czczeniu pamięci o Ataresie są nietypowe. Nie są bowiem miejscem, lecz zdarzeniem. Nim jest oczywiście przelewanie krwi w boju. Stąd w Weerlandzie i w jednostkach wojskowych popularne są areny gladiatorów. Areny to nie kapliczki, bowiem nimi są same wystawiane walki. Te stanowią kapliczkę, póki krew nie zakrzepnie. Mistrz Budzimir III Przypowieść o Tiarze. Odkąd Sarmia wiarę wschodnią przyjęła i do Weerlandu poczęli docierać jej przebrzydli głosiciele. Radość początkowo nieśli, bowiem w ich kaźniach każden frar się prześcigiwał. To jednego jurnej bestii z Neomezytu oddano, to innego szorstkim kamieniem od pięt ku górze powoli ścierano, a jeszcze innych razem zszyto w nibykonia, a frar go dosiadał. Więcej jednak głosicieli przybywało i więcej, a pomysłów frarom brakowało i prostaczkowie uwagę swą stracili, na kaźnie nie chodzili. Męczyli tylko chrzestowi każdego i czas cenny zabierali. Dnia pewnego do Nowodomu poseł przybył z Rotrii dalekiej i o litość, łaskę, miłosierdzie i inne obrzydlistwa wobec głosicieli prosił światłego Budzimira III. Zakrzyknęli frarowie, by ubić haniebnika, lecz Budzimir miast tego rękę mu podał, chrzestowym na głoszenie przyzwolił, a władcę Rotrii do Weerlandu zaprosił. Na życie swe poprzysiągł, że obcy władca złego słowa po swej wizycie nie powie. Burzyli się wówczas frarowie i uczniowie Jego, lecz On o zaufanie poprosił i cierpliwość. Trzy księżyce minęły, a syn konia z Rotrii, patriarchą w karocy ze złota przybył, a z nim wszelcy głosiciele. Zacnie tegoż psa brudnego Budzimir przyjął i ucztę wystawił. Żarł na niej bez umiaru Rotrianin, a fekalia tą samą stroną, którą strawę pochłaniał raz po raz wypadały i niczym ślimaki pełzły. Począł po tym głosem ni kobiety, ni człowieka o chrzcie Weerlandu opowiadać, o bogu swym i do bliźniego miłości. Chwytali się Weerlandczycy za swe uszy i z bólu jęczeli ropę z nich tocząc, a jeden Budzimir był niewzruszony. W milczeniu słuchał i patrzył. Uwagę całą Jego przykuło bowiem niezwykłe nakrycie głowy patriarchy. Niby hełm, lecz trzy złote korony go otaczały. Skończył akurat Rotrianin swe bajania i o pytania poprosił, a tedy o czapę tę Budzimir zapytał. Tiarą ją patriarcha nazwał i jako symbol swej nadludzkiej władzy określił. Spytał tedy, czy Budzimir chrzest gotowy jest przyjąć, a Ten tylko tiarę nakazał sobie oddać, bowiem wielce mu się przypodobała. Odmówił patriarcha, a Budzimir i dwór Jego śmiać się poczęli, bowiem nie prośba, lecz groźba to była. Pochwycili frarowie piszczącego wschodniego kłamce i tiarę mu odebrali. Pochwycił ją Budzimir, na głowę swą założył i przemówił: „Niczym jest tu władza twa gnojówko skisła, bowiem ja jestem Budzimir. Kiedy tyś miłujesz, ja wojuje, kiedy tyś pytasz, ja nakazuje, kiedy tyś patriarchą, ja Arcypatriarchą. Złego słowa po pobycie u mnie miał żeś nie powiedzieć i tak się stanie!” Schwytali Weerlandczycy też głosicieli. I ich i patriarchę podtapiali, na krzyżach ich wieszali. Napletki im ściąć mieli, lecz gdy ubiór im zerwano ino gnijące nory robacze miast lędźwi ujrzeli, toteż oczyszczającym bimbrem je zalano. Na koniec sam język patriarsze ujęto i ten złego słowa już w swym życiu nie powiedział. List Budzimira III do Goślinian. Cześć Prabudzimirowi, Jego poświęcenie na zawsze będzie pamiętane. Niechaj waszych wrogów parchy obrosną, wasze kobiety posłuszne będą, a wasz bimber nigdy się nie skończył. W Łasce Prabudzimira chwałę Jego tylko chwała Prabudzimira samego przyćmiewa! Z anxietum wielkim ogłosić muszę, że słuchy mię doszły, jakoby Budziboj z Goślinki śmierć Prabudzimira rozgłaszał, iże w niełasce lud mój weerlandzki jest, a Grycanie mają lepiej. Nimże do do słów tych parszywych się w swej inteligencyji odniosę, do frara Ludomira samego się zwracam. Czy prawda mię doszła, czy też nie, niechaj Budziboj tak ma zostać potraktowanym, by o śmierć ku swej uldze błagać. Ludu Gośliński, podłe to kalumnie przyszło wam wysłuchiwać. Nieprawdą jest, jakoby Prabudzimir miał zginąć, a tylko sługi Gierkemiaszowe śmią tak twierdzić. Wam, którym kaganek oświecenia jeszcze nieprzyniesion dopowiem, iże Gierkemiasz to taki pradawny zły pan i nienawiścią wielką macie go darzyć. Jak bowiem świat miałby umrzeć? Bo Tym wszak jest Prabudzimir. Prabudzimir to nieboskłon nad nami i ziemia pod nami. Prabudzimir to węgiel, to antracytum, to wody rzek i odległe góry. Gdy z Weerlandu Prawdziwego wygnanim byliśmy, tedy ostatecznego poświęcenia Prabudzimir dokonał i z ciała swego własnego nowy świat nam utworzył i niemal wszystko, co na nim. Niestety pewne zło Gierkemiaszowe się tutaj zakradło. Dzicy ze wschodu i niecne myśli Budziboja! Wystrzegać się go musicie! Ten czyn Prabudzimira wielką dla was, prostatum, ludzi prostych łaską był, łaską życia. A kim jest Prabudzimir, jak nie najwyższym władcą, którego Pierwszym Sługą jestem ja, Budzimir, a sługami mymi frarowie. Ten wielki dar Siły Najwyższej sprawia w zgodzie z regułą Credo quia absurdum est, iż niczego więcej otrzymać nie możecie, toteż i My wam niczego od siebie dać już nigdy nie musimy i nie możemy. Wasza wdzięczność zaś winna być nieskończona i Ludomira słuchać się macie, a ja się dowiem jak nie będziecie. Pytacie się zapewne, skąd zatem tegoroczny głód i śnieżyce letnie, skąd cierpienie w świecie z Łaski Prabudzimira powstałym. Czy to słudzy Gierkemiasza? Tak, lecz nie w nich cała wina, lecz po części w was. Prabudzimir jest niczym dobra ulicznica. Kiedy otrzyma swą zapłatę nie tylko vaginum i anoestum swe odda, lecz i stopami popieści i ustami swemi czary poczyni, na klatę urynum swe poleje i fecalium do ust przyjmie. Im więcej jednak żądamy, tym wyższa będzie cena. Chcecie jeść, to róbta w polu, a nie płacze wasze i jęki nieomal w Nowodomie słyszę. Jeśliście godni, Prabudzimir plon wam da. Grycanie mają lepiej? To opasłe robactwo okrada Prabudzira swoim jestestwem. Nie po to świat zwierzętami na kształt ludzi stworzonymi przyoprawił, by wolnymi żyli nam nie służąc. Zbierzcie wojów i splądrujcie ich ziemie, a będą mieli gorzej, zaś Wy lepiej. Pracować na chwałę Prabudzimira, na dobro frara Ludomira macie, to i wy szczęśliwi będziecie. Pamiętajcie ino, by najpóźniej za księżyc łeb Budziboja przed mój tron zawlec, alboż Goślina krwią spłynie. Cierpieć będziecie pełzając po truchłach swych zgwałconych dzieci, a oczy i uszy wam wypalimy i z kości waszych pucharki poczynimy. Niechaj Łaska Prabudzimira wiecznie wam towarzyszy, żyjcie w pomyślności i w chwale Jego chwalcie Jego. Mistrz Budzimir IIICzysty Weerland autorstwa Mistrza Budzimira III 1) Gdy ciało pokryje się potem zmywać go nie należy, bowiem zapach jego miłym każdemu jest, a podszepty Gierkemiasza ino inaczej każą myśleć. Kto błotem i pyłem się pokryje winien je zmyć chwaląc Prabudzimira, bowiem nikt nie jest godzien w Jego ciele się pławić. Kto kałem się zanieczyści, ten weźmie cegłę prawą ręką i nią się oczyści. Kto moczem się własnym i cudzym pokryje, ten psa odnajdzie, a pies to zliże. 2) Kto włos spod pach i lędźwi ostrzyże, tego czyraki pokryją, a lędźwia obschną. 3) Kto kołtun na głowie nie zapuści, tego nic dobrego w życiu nie spotka. Kto kołtun zetnie, ten niechybnie dokona żywota. 4) Gdy miesięczna krew kobiecie spłynie jest ona czysta, a soki jej zebrać należy i do bimbru dodać Prabudzimira chwaląc. 5) Gdy zęby czernią się pokryją i ból sprawiają należy powziąć kamień i żuć go, aż te się rozpadną. 6) Kogo wybroczyny na ciele pokryją, tego Gierkemiasz posiadł i spalić go należy. 7) Gdy anoestum bolesne hemorosy nawiedzą, tedy smalcem z Dzikiego ze wschodu smarować je należy. (...)Mistrz Budzimir III Miłogost Chowicki To patron tradycyjnych myślicieli, dyplomacji, gościnności, hucznych imprez, domów rozpusty, a także Weerlandzkiej Tezy Antagonistycznej, która stanowi bezpośrednie przedłużenie jego nauk. To on po straszliwym buncie, który doprowadził do śmierci Ataresa i rozerwania Weerlandu na strzępy postanowił zjednoczyć jego południowe tereny czymś więcej niż stosunkami feudalnymi. Razem ze Świętym Człowiekiem Krostem Narowskim zebrali mity i ludowe wierzenia jednocząc je w scentralizowanym systemie religijnym budzimiryzmu. Tym samym zapewnili jedność ludowi Weerlandu. To za jego panowania Weerlandczycy z bezładnej masy stali się prawdziwym narodem dzielącym w pełni spójny system wartości. Myślicielstwo Budzimira III nie znało granic. Sam fakt, że władca Weerlandu umiał czytać i pisać stanowiło wielki przełom dla naszego systemu sprawowania władzy. Listy Budzimira III, które słał do mieszkańców różnych regionów Weerlandu niosły wiedzę, moralność, ukojenie i przekonywały o łagodnym w porównaniu do Ataresa usposobieniu tego władcy. Na ich odczytywaniu zbierały się tłumy, a za przerwanie pracy dla frara celem ich odsłuchania nie było żadnych kar. To nie strach trzymał Weerland w ryzach, lecz niewzruszona wiara w Łaskę Prabudzimira. Jego chwalebne kontakty z innymi ludami takie jak całkowite zerwanie relacji z Północą, krwawy podbój Zarzeżusza Weerlandzkieo, krwawy podbój i eksterminacja Sarmian, przyjęcie zagranicznej wizyty patriarchy Rotrii i rozpoczęcie plądrowania ludów na południe od Weerlandu stanowią inspiracje dla naszych misji dyplomatycznych. Każdy dobry, a zatem wierzący ambasador obok portretu naszego Króla trzyma podobiznę właśnie Budzimira III.  Symbolem Mistrza Budzimira III są trzy palce. Nim są oznaczone stosowne półki w Domach Tez. Te uginają się pod naporem rozlicznych pism autorstwa samego Budzimira III. Są to nie tylko listy, ale również zasady bycia dobrym Weerlandczykiem Dotyczą one każdej dziedziny życia. Od właściwego sposobu prowadzenia burdeli przez zasady higieny osobistej do opisu odpowiedniej długości i grubości męskiego członka prawdziwego Weerlandczyka, ze wskazówkami dotyczącymi zarówno skracania jak i wydłużania. Jeśli coś nie zostało uwzględnione bezpośrednio przez Budzimira III, chociażby z uwagi na postęp technologiczny, to jest to uzupełniane stosownymi interpretacjami jego rozmyślań. Również stare zalecenia pod naporem zmian społecznych podlegają nowym analizom. Stąd działy z półkami Budzimira III są intensywnie oblegane przez badaczy, prawników, teologów, a także zwykłych szlachciców szukających odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Czy ogólność istoty rzeczy może być szczególna? Czy można lubić placki z rodzynkami? Czy kac to klątwa Gierkemiasza? Odpowiedzi na nie można znaleźć w Domach Tez. Kapliczki Mistrza Budzimira III miały niegdyś formę zabezpieczonej księgi z losowymi mądrościami. Aktualnie przybrały one postać budek telefonicznych z których można zadzwonić na specjalną infolinię, gdzie najlepsi teologowie odnajdą prace Budzimira III i ich interpretacje rozwiewające nasze aktualne wątpliwości. Jest ona rzecz jasna płatna.
|